sobota, 17 listopada 2012

[trzy] początek wakacji



A wszystko to stało się pomiędzy wschodem i zachodem tego samego słońca.Paulo Coelho

Jane, list do ciebie!
Brązowowłosa dziewczyna podniosła głowę znad "Proroka Codziennego" i spojrzała na swoją mamę, wchodzącą właśnie do pokoju. Na ramieniu kobiety siedziała Victorie, sówka Lily. Ptak natychmiast sfrunął na kolana Jane i wypuścił z dzioba list. Dziewczyna chwyciła korespondencję. Jej oczy rozszerzały się coraz bardziej, w miarę czytania listu. Po chwili zerwała się na równe nogi i pobiegła do swojego pokoju, gdzie od razu napisała odpowiedź. Rozejrzała się dookoła i zdała sobie sprawę, że Victorie już odleciała, więc dziewczyna przywołała Mel i wysłała ją do przyjaciółki. List od Lily bardzo ją zaniepokoił.Miała nadzieję, że wszystko będzie w porządku.
Minutę później wyszła na ulicę. Wyciągnęła prawą rękę i po chwili znikąd pojawił się trzypiętrowy, wściekle fioletowy autobus.
- Witam w Błędnym... Och, to ty, Jane! Cześć!
Z pojazdu wyszedł przystojny konduktor, Mark Collins, sąsiad Jane.
- Gdzie cię zawieść?
- Do Cork* - usłyszał w odpowiedzi.
- Zanim nas wywołałaś, byliśmy w Woterfond, a stamtąd już niedaleko - mówił Mark, kiedy mijali ulic Irlandii. - Ależ daj spokój, nie będziesz płacić... Jedziesz na koszt firmy!

Lily siedziała w poczekalni szpitala z głową ukrytą w dłoniach. Co jakiś czas zaczepiała przechodzące pielęgniarki, ale już dawno wyzbyła się nadziei, że dowie się czegoś konkretnego.
- Przykro mi, panno Evans... Nie możemy udzielić pani więcej informacji... Proszę być dobrej myśli...
Tylko ciężko było jej "być dobrej myśli", skoro nie miała żadnych informacji o stanie zdrowia swoich rodziców. Widziała tylko tyle, że jej mama śpi, natomiast tata był operowany. Odkąd ich tu przywieziono, minęły jakieś trzy godziny. Trzydzieści minut temu wysłała Victorie z listem do Jane. 
Szkoda, że nie jesteśmy w Mungu, pomyślała. Wiedziała jednak, że nie ma szans, by jej rodzice tam trafili. To nie było miejsce dla mugoli.
Usłyszała trzask otwieranych drzwi i pospieszne kroki.
Ktoś szedł w jej stronę...
- Lily!
Dziewczyna podniosła głowę i ujrzała biegnące ku niej przyjaciółki, Jane i Alicję.
- Co wy tu robicie? - spytała cicho.
- Wspieramy cię - odparła równie cicho Alicja i ją przytuliła.
- Co się dokładnie stało? - zapytała Jane po długiej chwili.
Lily opowiedziała dziewczynom wszystko to, co zapamiętała z chwili wypadku, a także późniejsze wydarzenia.
- Udało mi się wydostać z tego samochodu... W pobliżu nie było żadnego domu, ale zatrzymałam jakiś przejeżdżający samochód i zadzwoniłam po karetkę... Kierowca pomógł mi wydostać rodziców z naszego auta... W samą porę, bo, gdy tylko wyciągnęliśmy ich i położyliśmy w pewnym oddaleniu, nasz samochód wybuchł! - Oczy Lily wypełniły się łzami. Dziewczyny spojrzały bezradnie na siebie. To był cud, że w ogóle ktoś uszedł z życiem i wszyscy o tym wiedzieli. - W końcu przyjechała ta karetka i przywieźli nas tutaj. Mama śpi, czuje się dobrze, ale tata... Jeszcze go ratują... Zadzwoniłam do Petunii, ale oczywiście nakrzyczała na mnie i uznała, że to moja wina... Powinna tu być jutro -  Lily załkała i przytuliła się do dziewczyn.
- Wszystko będzie dobrze - szepnęła Jane. Były to puste słowa, wiedziała o tym, ale na nic więcej nie mogła się zdobyć.

Kilkadziesiąt minut później z sali operacyjnej wyszedł lekarz. Był to wysoki mężczyzna w średnim wieku z siwymi włosami. Rozejrzał się i podszedł do dziewcząt.
- Panna Evans? - spytał - jestem doktor Brown. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy... Spokojnie - dodał, gdy Lily zerwała się z krzesła. - Pani ojciec żyje, teraz śpi. Jest w ciężkim stanie, ale powinien z tego wyjść.
Powinien z tego wyjść... To zabrzmiało tak, jakby nie było zbyt wiele nadziei na to, ze pan Evans przeżyje . Dziewczyny jednak nic na to nie odpowiedziały, tylko podziękowały doktorowi i skierowały się do wyjścia. Lily była tak zmęczona, że zataczała się w drodze, tak, że dziewczyny musiały ratować ją przed upadkiem.
Alicja zaproponowała pójście do hotelu, ale Jane odrzuciła ten pomysł twierdząc, że przecież nie mają z czego zapłacić za pokój, a zresztą hotel znajduje się na drugim końcu miasta. 
- Chodźmy do Remusa - odparła na końcu.  -Mieszka niedaleko i chętnie nam pomoże.


podkład TUTAJ

*kilka godzin wcześniej*

Syriusz leżał na łóżku i wpatrywał się w sufit. Myślał o Hogwarcie, o lekcjach, o quiddichu... Tęsknił za swoimi przyjaciółmi i za kawałami, które z nimi robił. Tu, w tym domu, nie śmiał nawet marzyć o zrobieniu komuś dowcipu, wiedział, że za coś takiego mocno oberwie. Cruciatuem.
W pewnym momencie rozległo się głośne pukanie do drzwi.  Syiusz westchnął, gdy zobaczył w drzwiach swojego młodszego brata.
- Czego? - warknął, zanim Regulus zdążył się odezwać.
- Ależ spokojnie braciszku. Nasza szanowna matka wyprawia dziś bankiet, przyjedzie cała rodzina.. Mówi, żebyś nie przyniósł wstydu naszemu znakomitemu rodowi...
Łapa jęknął. Tyko nie to! Będzie musiał udawać cały wieczór, że wszystkie rozmowy o zlikwidowaniu szam go bawią, i że jest nimi bardzo zainteresowany! Będzie musiał być arystokratą...
- Nie miej takiej ponurej miny - zachichotał młodszy Black. - Masz zejść za godzinę.
- Świetnie...
Regulus wyszedł. Syriusz zaklął głośno wpatrując się w baldachim.
- Nie mam zamiaru wydurniać się przed moją "kochaną" rodzinką - dodał buntowniczo na zakończenie.
W tym samym momencie usłyszał chichot. Spojrzał na ścianę, na której wisiał portret Fineaa Nigellusa, który nonszalancko opierał się o ramę obrazu.
- Oj, Syriuszu, nie wiesz co tracisz. Przecież te przyjęcia są bardzo przyjemne...
- Och, przymknij się - warknął Łapa i zamknął oczy.
- Nie musisz być taki niegrzeczny. Zrób tę przyjemność twojej matce i zachowuj się jak Black, którym przecież jesteś!
- Wiesz, jest takie miejsce, gdzie mogę sobie wsadzić te twoje durne rady...
Kilkanaście minut później rozległo się pukanie do drzwi. Po szorstkim "Co?" do pokoju wszedł Stworek, który trzymał w rękach szatę wyjściową Syriusza.
- Najjaśniejsza pani kazała to paniczowi przynieść - wymamrotał skrzat obrzucając Łapę nienawistnym spojrzeniem. Chłopak nie był gorszy, również spojrzał na niego z pogardą.
- Połóż je byle gdzie i się wynoś...

Tak, tak, Regulus dostał najwyższe stopnie z egzaminów - mówiła właśnie Walburga Black do rodziny, gdy Syriusz wszedł do salonu. - Razem z Orionem jesteśmy z niego bardzo dumni. Jesteśmy pewni, że przyszłym roku na SUM-ach pójdzie mu równie dobrze...
Syriusz zdusił odruch wymiotny i rozejrzał się po sali. Gdziekolwiek nie spojrzeć, tam szyk i elegancja. Wszyscy popijali szampana słuchając matki Syriusza. Łapa dostrzegł wśród gości swojego wuja Alafarda, ciotkę Lukretię, wuja Cygnusa, kuzynki Bellatrix wraz z narzeczonym Rudolfem Lestrangem i Narcyzę razem z mężem Lucjuszem Malfoy'em. Ujrzał również Andromedę siedzącą samotnie na kanapie. Natychmiast ruszył w jej stronę.
- Cześć Dromeda, co słychać?
Dziewczyna podniosła głowę.
- Syriusz - ucieszyła się..
- Czemu siedzisz sama? Gdzie twój chłopak? - Zainteresował się.
- Och, on... nie mógł przyjść... - Zarumieniła się kuzynka.
- Tak, no jasne... Już uwierzę, że nie chce należeć do elity Blacków - zakpił.
- Nie sądzę - odparła cicho Andromeda. Tak jak Łapa, nie zgadzała się z poglądami swojej rodziny. - On... Ted jest mugolakiem, sam rozumiesz - szepnęła.
- Och, jasne... Ale wiesz, że oni cię wydziedziczą?
- Mam to w nosie - odparła. W jej oczach zapłonęły ogniki wściekłości.
- I bardzo dobrze - pochwalił Syriusz. - Jedyna normalna w tej rodzinie. Uciekniesz z nim? - dodał po chwili.
- Ja...
- Tak, Regulus jest wspaniały. Zawsze mi pomoże we wszystkim... Ma tylu przyjaciół. Często tu przychodzą... - rozpływała się nad Regulusem Walburga.
Syriusza zaczął trafiać szlag. Tego Regulusa matka traktuje jak bóstwo, jak swojego guru...
- Natomiast Syriusz... To jego zupełne przeciwieństwo! Ciągle go nie ma w domu, włóczy się razem z tymi swoimi kumplami - prychnęła pani Black. - To wszystko przez nich... To oni są winni tego, iż Syriusz nie jest normalny... Szkoda, że nie słyszeliście, jak on się do mnie odzywa! To jest nie do pomyślenia! A w szkole jest jeszcze gorszy! Kiedy czytam listy od Regulusa, aż włos jeży mi się na głowie!
Syriusza zaczął trafiać szlag solidniejszy. Co za gangrena jakaś z jego brata, to już nawet w szkole nie może mieć od niego spokoju?
- Tyle dostałam listów od McGonnagall ze skargą na niego... Od dawna zastanawiamy się z Orionem dlaczego trafił do Gryffindoru...
- To przez Pottera - wtrąciła się Bellatrix. Uśmiechała się mściwie.
- Słucham, kochana?
- No przecież ciocia sama mówiła, że Syriusz znał się z Potterem od dawna, jeszcze przed pójściem do szkoły... To James Potter musiał przekonać Syriusza, że Gryffindor jest lepszy od Slytherinu...
- Masz rację - powiedziała pani Black. - To nie jest odpowiednia znajomość... Słyszysz, Syriuszu? Nie wolno ci się z nimi przyjaźnić! Potterowie to zdrajcy. Walczą z Czarnym Panem, to głupcy! Nie wiedzą, co będzie dobre dla świata... Słuchaj, Syriuszu! Nie możesz zadawać się z tą hołotą... Jeżeli będziesz się z nimi przyjaźnić, już nigdy nie wrócisz do Hogwartu!
Po jej słowach zapadło milczenie. Tylko dwie osoby oprócz Syriusza były oszołomione i zdegustowane: Andromeda i wuj Alafard. Reszta uśmiechała się szyderczo, domyślając się wyniku. Wiedzieli, że Syriusz wybierze szkołę... Nie może sprzeciwić się matce...
- Chyba żartujesz - wycedził Łapa. - Dostałaś pomieszania zmysłów! Nie mam zamiaru porzucać przyjaciół dla twojej fanaberii! Spadam stąd!
Zanim ktokolwiek otrząsnął się z oszołomienia (w końcu nikt nie spodziewał się po nim takiej decyzji, no, może z wyjątkiem Andromedy i Alafarda) Syriusz opuścił salon i wbiegł do swojego pokoju. Za pomocą jednego zaklęcia spakował się i jak najszybciej opuścił swój dom rodzinny, by już nigdy do niego nie wrócić.

***
James, zejdź na dół!
Rogacz wstał z łóżka i rozejrzał się. Był późny wieczór. Odłożył na bok album ze zdjęciami i zszedł do jadalni.
- Cześć Rogasiu - powitał go Syriusz. James zamrugał.
Łapa siedział przy stole i zajadał w najlepsze kolację, gawędząc przy okazji z panem Potterem. Właśnie skończył mu opisywać z zapałem ostatni kawał Huncwotów, gdy nadszedł James.
-Syriusz! Co ty tu robisz?
- Mieszkam - zaśmiał się. - Nawiałem z domu, starzy dali mi w kość. - I wytłumaczył Jamesowi co się stało.
- Nie zostanie przecież na ulicy, zamieszka z nami - uśmiechnęła się pani Potter. Od dawna chciała mieć drugiego syna i tak właśnie traktowała Syriusza.
James uśmiechnął się drwiąco.
- A kto powiedział, ze ja chcę, żebyś tu był? - zakpił.
- Ależ nikt nie pyta cię o zdanie, łosiu. Zresztą, beze mnie zginąłbyś śmiercią tragiczną. W głębi swego zajętego przez Evans serduszka, potrzebujesz mnie... A teraz - wyjął z kufra miotłę. - Kto ostatni na boisku ten gumochłon! 
James wybiegł za przyjacielem na podwórko. Zapowiadało się ciekawe lato...

*Cork -miasto w Irlandii w hrabstwie o tej samej nazwie, miejsce zamieszkania Alicji.

~*~~*~~*~
Na koniec
Ja osobiście lubię ten rozdział, mam nadzieję, że Wam również przypadnie do gustu. Długo mnie tu nie było.... Uch, no trudno... Ale Wy też widzę nie komentujecie... Wiecie, jakie to jest rozczarowanie dla autora, gdy nie ma prawie żadnych komentarzy dotyczących jego twórczości?? Ostatnio były trzy komentarze, wcześniej też... ja się staram dla Was, wiecie?

[dwa] niefortunne zakończenie


podkład TUTAJ

W miłości irytujące jest to, że jest ona zbrodnią wymagającą wspólnika
Charles Baudelaire

Lilyanne! Wstawaj natychmiast! Nie mam zamiaru dłużej tego znosić!
Takie krzyki rozbrzmiewały w całym domu Evansów i obudziły młodszą dziewczynę, Lily. Leżała przez chwilę w łóżku, lecz wstała, gdy usłyszała zbliżające się kroki. Po kilku sekundach w drzwiach stanęła rozzłoszczona Petunia.
- Tego już za wiele! Co ty sobie właściwie wyobrażasz, co? Myślisz, że to zabawne?
- Wybacz, ale nie mam najmniejszego pojęcia, o czym bredzisz - odrzekła Lily stanowczo.
- O czym? - powtórzyła siostra złowieszczo - Zaraz się przekonasz.
Petunia odwróciła się napięcie i wbiegła do swojego pokoju. Lily mimowolnie poszła za nią. 
Wnętrze przedstawiało pobojowisko. Jeszcze gorzej, niż u Huncwotów, pomyślała Lily. Wszystkie ubrania i cała pościel były wyciągnięte na wierzch, a na tym wszystkim leżały listy. Na domiar złego na całej powierzchni znajdowały się odchody sów, które krążyły po pokoju, pohukując cicho.
- Mel, Hermes, Victorie, Diarrhoea!* - zawołała zszokowana Lily. Sówki natychmiast podleciały do dziewczyny, która natychmiast odwróciła się z zamiarem powrotu do pokoju. 
- Ej! - zatrzymał ją głos wściekłej Tuni. - Może byś posprzątała, w końcu to twoja wina!
Lily bez słowa weszła do swojego pokoju. Z dna kufra wyjęła fałszywą różdżkę (wynalazek Huncwotów) i wróciła do pokoju siostry. Jedno machnięcie różdżki wyczyściło pokój, natomiast za drugim machnięciem, listy od przyjaciół znalazły się w jej ręce. 
- Nie moja wina, że sowy cię nie lubią. - powiedziała - to ty zaczęłaś rzucać w nie talerzami, gdy tu przylatywały.
Taka była prawda. za każdym razem, gdy przyjaciele pisali do Lily, ich sowy zaczynała atakować Petunię za każdym razem, gdy ją widziały. Siadały jej na głowie, napaskudzały w pokoju (zwłaszcza Diarrhoea) i zanosiły jej tam martwe myszy. Natomiast Petunia nie znosiła myszy i wpadała w paranoję, gdy tylko jakąś widziała.
Lily odwróciła się i wyszła z pokoju siostry trzaskając drzwiami. Po chwili Petunia usłyszała jej głośny śmiech dobiegający zza ściany.


***
Dwaj chłopcy. Na pierwszy rzut oka zupełnie inni, jednak w gruncie rzeczy bardzo do siebie podobni. Pochodzący z dwóch różnych światów, a jednak pragnący tego samego.
Tydzień. Już tydzień upłynął, odkąd ja widział ostatni raz, lecz wiedział, że wkrótce znów ją ujrzy. Wysłał do niej około setki listów, jednak nie dostał odpowiedzi na żaden z nich. Ale nie tracił nadziei. Tęsknota zżerała go od środka. Nigdzie nie wychodził, nawet quidditch go nie cieszył. Całymi dniami leżał w łóżku i czekał. Prawie niczego nie jadł, nie odzywał się do nikogo. Wciąż myślał o dziewczynie swoich marzeń
Nagle usłyszał łopot skrzydeł. Coś sfrunęło mu na łóżko. Podniósł głowę i zobaczył swoją sówkę trzymającą w dziobie list.
Natychmiast poderwał się do góry prawie strącając ptaka i wziął list do trzęsącej się ręki.

James!
Ja Cię błagam, przestań zadręczać biednego Hermesa. W końcu naprawdę nie wytrzyma tak dalekiej podróży! 
Nie, u mnie nic nie jest w porządku i dobrze o tym wiesz. Nie będę Cię oskarżać, nie mam już na to siły.
Za kilka dni wyjeżdżamy nad morze, wiec bardzo Cię proszę, nie zamęczaj tak Hermesa. To będzie dla Twojego puchacza długa i wyczerpująca podróż. Gdy będziesz pisał listy (a wiem, że nie przestaniesz), nie wysyłaj go tak często. Liverpool jest oddalony setki kilometrów stąd i Hermes tego nie wytrzyma.
Słuchaj, masz jakiś sposób na pozbycie się starszej siostry? Petunia oskarża mnie o nie wiadomo co, tylko dlatego, że odwiedziły ją dziś sowy naszych przyjaciół (wiesz, jaki ona problem z sowami...)
Co do twojej prośby... Teoretycznie już Ci wybaczyłam... Chociaż sama nie wiem, dlaczego. Przecież Ty się nigdy nie zmienisz i dalej będziesz zachowywał się jak palant.
Lily

Na twarzy chłopaka zagościł szeroki uśmiech. Mam szansę, pomyślał. wyjrzał przez okno.
- Ej, Kevin! - zawołał do kuzyna. - Gramy w quiditcha?

Severus Snape był w o tyle lepszej (teoretycznie) sytuacji, że widział Lily codziennie, ale na tym kończyły się pozytywne strony tej sytuacji. Nie mógł do niej podejść, porozmawiać z nią, nie miał do tego prawa. Gdy przypominał sobie wspólnie spędzone z nią chwile, trafiał go szlag. Teraz, gdyby Lily zobaczyła go obok siebie, wściekłaby się na niego. Rozumiał ją, był tylko zły na siebie. I na Pottera.
Nie mogąc nawiązać z nią żadnego kontaktu odwiedzał miejsca, w których wspólnie spędzali czas. Chodził więc do parku, nad rzekę, na plac zabaw, pod jej dom... Mógł godzinami wpatrywać się w okna jej pokoju. często wychodziła na balkon i wpatrywała się w gwiazdy. Nie widziała go...
Och, jak on za nią tęsknił... Widywał ją codziennie i nie mógł nawet marzyć o rozmowie z nią. To było gorsze niż tortury w średniowiecznych zamkach! Gdyby tylko mógł cofnąć czas...


***
Lily, zejdź na dół! - zawołała Mary Evans stojąc u podnóża schodów.
- Już idę, mamo! - odkrzyknęła dziewczyna. Spojrzała na swój pokój, wzięła walizkę i poszła do mamy.
- No, wreszcie - mruknęła Petunia. - Ile można czekać! Ale się wystroiłaś.. Myślisz, ze ktoś zwróci na ciebie uwagę> - dodała kpiący tonem.
Lily spojrzała na siebie. Biała sukienka na ramiączkach podkreślała jej duży biust,  a kokarda na przodzie maskowała wypukły (choć nieduży) brzuch.
- A co cię to interesuje? - spytała ruda. - A zresztą, czemu się mnie czepiasz, skoro i tak z nami nie jedziesz?
- Dla twojej informacji czekam tylko na to, aż się wyniesiesz.  Jedźcie już, bo ledwo wytrzymuję z dziwadłem takim jak ty, pod jednym dachem.
- Tuniu! - krzyknęła oburzona Mary. - Nie odzywaj się tak do siostry!
Lily poczuła wściekłość, gdy tak patrzyła na siostrę. Miała ochotę potraktować ją jakimś ostrym zaklęciem, ale w ostatniej chwili powstrzymała się. To moja siostra, nie wiadomo jaka by nie była, upomniała siebie w duchu.
- Moje panie gotowe? - Do domu wszedł John, głowa rodziny Evansów. - Możemy jechać? Nie chcę trafić na godziny szczytu.
Była godzina szósta rano, Evansowie jechali nad Morze Irlandzkie na zachodzie kraju.
- Petunio, bądź grzeczna.... pamiętaj, ufamy ci i nie chcemy po powrocie zobaczyć domu w gruzach...
- Spokojnie tatku, nic się nie stanie...

Cztery godziny później Lily siedziała w samochodzie na tylnym siedzeniu i usiłowała czytać romans, który pożyczyła jej Jane. Cieszyła się, że nie ma z nią Petunii, która natychmiast zaczęłaby ją krytykować.
Dziewczyna miała w uszach słuchawki, z których wydobywała się głośna muzyka, nie słyszała więc kłótni rodziców na temat tego, którędy powinni pojechać. Pani Evans upierała się jechać przez Birmingham, do którego się zbliżali, natomiast jej mąż radził ominąć miasto. Mary bardzo chciała zajrzeć do kilku sklepów, natomiast John uważał, że będą tam korki i nie dojadą do Liverpoolu przed północą.
-Ależ to nonsens, kochanie, tam na pewno nie jest gorzej, niż w Londynie!
- Zdziwiłabyś się - mruknął pan Evans. - nie mam zamiaru nigdzie wstępować, możesz zrobić zakupy w Dudley! Nie dość, ze jest tam taniej, to wyjedziemy od razu!
- Kochanie, uważaj! Drzewo!
Pan Evans gwałtownie skręcił, jednak uderzył prawą stroną pojazdu w ogromne drzewo rosnące przy samej ulicy. 
Książka wyleciała Lily z rąk, gdy coś nią szarpnęło. Słuchawki wypadły z uszu i w tej samej chwili zaczęło jej się kręcić w głowie, gdy samochód zaczął wirować jak dziecięcy bączek.
Szarpnięcie. Krzyk. Brzęk stłuczonego szkła. Huk. Jęk...
i nagle wszystko ustało.
Lily podniosła powoli głowę i uświadomiła sobie, że leży na podłodze auta, choć nie wiedziała, kiedy spadła z fotela. Wstała szybko, gdy poczuła, że pas bezpieczeństwa wrzyna jej się w szyję. Zawirowało jej w głowie, lecz po chwili dziewczyna doszła do siebie. Wyjrzała przez szybę i zauważyła, ze wpadli do głębokiego rowu. Równocześnie poczuła na twarzy powiew wiatru. Rozejrzała się i zobaczyła, że przednia szyba jest rozbita. Odłamki szkła były wszędzie, na całej powierzchni. Usłyszała cichy jęk, który wydała z siebie jej mama. Spojrzała na swojego tatę.
Nie ruszał się...

~*~~*~~*~
Na koniec:
No i znowu się nie wyrobiłam! Ponad dwa miesiące! przepraszam Was...
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Jedyna nadzieja, że tym razem wyrobię się w terminie dwóch tygodni...
Czy tylko mi przydałyby się wakacje?
Przyszły tydzień mam zawalony sprawdzianami, kartkówkami i wszelkiego rodzaju pytaniami. Co za kanał...
Mam pytanie: który z tych czterech panów jest wg Was najprzystojniejszy? (od lewej) Logan, James, Carlos czy Kendall?
Moim faworytem jest Logan <3

[jeden] przeszłość teraźniejszością


podkład TUTAJ

Pochwalony niech będzie koniec, że jest początkiem. I początek niech będzie pochwalony, że jest końcem.
Jacek Dehnel

jak Ci poszło Lily? - spytała Jane, schodząc wraz  z przyjaciółkami po schodach.
- Nie było najgorzej. - zaśmiała się zapytana dziewczyna - Co prawda nie wiem, czy opisałam wszystko o zwodnikach,  ale nie było źle. A tobie?
- Jeśli dostanę powyżej oczekiwań, to będę zadowolona - zawtórowała jej Jane wychodząc w tłumie z zamku.
Był początek czerwca. Promienie słoneczne oświetlały zamek i tereny wokół niego, lekki wiatr poruszał leniwie gałęziami drzew. Temperatura sięgała trzydziestu stopni Celsjusza.  Piątoklasiści wychodzili właśnie z zamku kierując się na błonia. Skończyli właśnie pisać SUM-y - Standardowe Umiejętności Magiczne - z obrony przed czarną magią i z ulgą wychodzili na świeże powietrze.
Lily Evans usiadła nad jeziorem i rozpuściła swoje grube, kasztanowe włosy. Obok niej usiadły jej dwie najlepsze przyjaciółki - Jane Carter, wysoka dziewczyna o brązowych oczach i włosach, łamaczka męskich serc, i Alice Griffin, ładna, niska, niebieskooka blondynka. Wszystkie trzy dziewczyny były Gryfonkami. Po chwili doszły do nich koleżanki z tego samego rocznika, które - po zdjęciu butów - zaczęły chłodzić nogi w jeziorze. Wśród nich Lily rozpoznała Hestię Jones i Sarah Williams, które również były Gryfonkami i Rose McMilan z Ravenclawu. Z niechęcią spojrzała na Amandę Peanut, Melanie  Anders i Samanthę Oscar, założycielki fun clubu Jamesa Pottera i Syriusza Blacka - Huncwotów, największych dowcipnisiów Hogwartu.
Lily, Alice i Jane plotkowały dłuższą chwilę, dopóki nie przerwały im krzyki i śmiechy spod buku, nieopodal nich. Lily odwróciła się i zamarła. Zobaczyła Jamesa i Syriusza znęcającego się nad Severusem Snapem, najlepszym przyjacielem Lily.
Severus i Lily poznali się, mając po dziewięć lat. To właśnie Sev, jak nazywała go Lily, opowiedział jej wszystko o czarach. Mimo, że Lily była z Gryffindoru, a Severus ze Slytherinu - dwóch odwiecznie rywalizujących ze sobą domów - dalej się ze sobą przyjaźnili. Jednak James i Syriusz nienawidzili Snape'a, ze względu na jego słabość do czarnej magii. Paradoksem jest jednak fakt, że za każdym razem, gdy spotykali Snape'a, to oni go pierwsi atakowali. Lily broniła przyjaciela, lecz nie mogła pogodzić się z jego decyzją o zostaniu śmierciożercą - poplecznikiem najstraszniejszego w dziejach czarnoksiężnika, Voldemorta.
Wracając do rzeczy, Lily z przerażeniem zobaczyła, jak Severus dusi się.
- ZOSTAWCIE GO! - wrzasnęła zrywając się z miejsca i podchodząc bliżej.
- Co jest, Evans? - spytał James głębokim, uprzejmym głosem.
- Zostawcie go - powtórzyła Lily z odrazą. Nie wierzyła, że James jest jeszcze zdolny do atakowania Severusa, po tym, jak przyrzekł jej, ze to się więcej nie powtórzy. - Co on wam zrobił? - dodała.
- No wiesz... - powiedział Potter powoli - to raczej kwestia tego, że on istnieje... Jeśli wiesz, co mam na myśli.
Kilkunastu uczniów zaśmiało się słysząc jego słowa, ale Lily daleko było do śmiechu. Zerknęła w lewo i - tak, jak się spodziewała, zobaczyła Remusa Lupina, Huncwota, który jako jedyny mógł powstrzymać swoich przyjaciół, lecz teraz udawał, że czyta książkę.
- Wydaje ci się, że jesteś bardzo zabawny, tak? - spytała chłodno. - A jesteś tylko zarozumiałym, znęcającym się nad słabszymi szmatławcem, Potter. Zostaw go w spokoju.
- Zostawię, jak się ze mną umówisz - odparł szybko James. - No... nie daj się prosić... Umów się ze mną, a już nigdy więcej nie podniosę różdżki na biednego Smarka.
W Lily zawrzało. On miał jeszcze czelność zapraszać ją na randkę? W duchu zaklęła na czym świat stoi.
- Nie umówiłabym się z tobą nawet wtedy, gdybym musiała wybierać między tobą, a wielkim pająkiem. - oświadczyła stanowczo.
- Nie masz szczęścia, Rogaczu - rzekł Syriusz przyglądający się tej scenie, i odwrócił się do Snape'a. - OJ!
- Krzyknął jednak za późno, bo Severus  już się podniósł. Lily tylko o to chodziło, miała nadzieję, że Sev pójdzie do zamku. Nie zrobił tego jednak, tylko wycelował swoją różdżkę w Jamesa. Błysnęło i z policzka Gryfona trysnęła krew. Znowu błysnęło i Snape wisiał w powietrzu do góry nogami. Szata opadła mu na głowę, odsłaniając chude, blade nogi i poszarzałe gatki.
Wielu widzów zaczęło klaskać. Huncwoci ryknęli śmiechem. Lily w duchu również się zaśmiała. Drgnęły jej usta, na szczęście przywołała się do porządku. Co ten Potter sobie wyobraża???
- Puść go!
- Na rozkaz!
Błysnęło i Snape spadł na ziemię. Ślizgon wstał, lecz tym razem zaatakował Syriusz, rzucając Zaklęcie Pełnego Porażenia Ciała.
- ZOSTAWCIE GO W SPOKOJU! - wrzasnęła Lily. Wyciągnęła różdżkę i wycelowała ją w Jamesa. Miała już tego powyżej uszu.
- Ech, Evans, nie zmuszaj mnie, żebym ci zrobił krzywdę.
- To cofnij swoje zaklęcie!
James westchnął i odczarował Snape'a.
- Bardzo proszę - powiedział - Masz szczęście, że Evans tu była, Smarkerusie...
- Nie potrzebuję pomocy tej małej, brudnej szlamy!
Lily zamarła. Nie spodziewała się tego po swoim najlepszym PRZYJACIELU. Nie wierzyła, że Sev mógł coś takiego jej powiedzieć! Przeholował...
Zamrugała szybko, nie chcąc się rozpłakać przy wszystkich.
- Świetnie - warknęła - W przyszłości nie będę sobie tobą zawracać głowy. I na twoim miejscu wyprałabym gacie, Smarkerusie.
- Przeproś ją! - krzyknął James celując różdżką w Snape'a.
Lily zagotowała się ze złości.
- Nie zmuszaj go, żeby mnie przepraszał! Jesteś taki sam!
- Co? - odparł zszokowany James. - Ja NIGDY bym cię nazwał... sama wiesz jak!
- Targasz sobie włosy,  żeby wyglądać, tak, jakbyś dopiero co zsiadł z miotły, popisujesz się tym swoim głupim zniczem, chodzisz po korytarzach i miotasz zaklęcia w każdego, kto cię uraził, żeby pokazać, co potrafisz... - mówiła Lily. Miała nadzieję, że Potter weźmie sobie jej słowa do serca i się od niej odczepi. To przecież przez niego Severus... Gdyby nie to, Snape nigdy by tak jej nie nazwał.... - dziwię się, że twoja miotła może w ogóle wystartować z tobą i twoim wielkim, napuszonym łbem. MDLI mnie na twój widok.
Odwróciła się na pięcie i odeszła. Z oczu spływały jej łzy. Słyszała, że James coś jeszcze za nią wołał, ale nie słyszała co, i prawdę mówiąc, nie miała ochoty tego słuchać. Wbiegła do zamku i zaszyła się w swoim dormitorium.*

Lily otworzyła oczy. Wstała z łóżka i podeszła do okna. Zobaczyła w szybie swoje odbicie - rozczochrana, z zapuchniętymi oczami, z których spływały łzy.
Usiadła na parapecie okiennym i spojrzała w niebo pełne gwiazd. Tak było już od dwóch tygodni. Co noc miała ten sam koszmar - wspomnienie straconej przyjaźni. Co noc siadała na parapecie i wpatrywała się w gwiazdy. Tak było i teraz. Dzisiejsza noc nie różniła się niczym od pozostałych.
Lily podkurczyła kolana i objęła je rękami. Wpatrywała się w miliony gwiazd migających do niej wesoło. Ciemny, niemal czarny nieboskłon wyglądał ponuro w porównaniu ze świecącymi punktami. Księżyc w nowiu z trudem oświetlał błonia. Wobec tego Lily nie zauważyła młodzieńca w pelerynie z zarzuconym na głowę kapturem, wpatrujący się bacznie w okna dormitorium dziewcząt z piątej klasy z Gryffindoru.
Był też drugi powód - Lily najzwyczajniej w świecie zasnęła.

Ranek. Tak zwyczajny dla niektórych ludzi. Budzą się i idą do pracy, czy szkoły. Uczniowie cieszą się z zakończenia roku szkolnego. Tylko nieliczni są smutni i przygnębieni.... tak było i tutaj, w Hogwarcie. Siódmoklasiści z ciężkimi sercami wchodzili do Wielkiej Sali, by po raz ostatni zjeść ze wszystkimi ucztę pożegnalną i wysłuchać ostatnich słów dyrektora. Reszta uczniów była szczęśliwa. Żegnali się z przyjaciółmi tylko na krótki czas, by po dwóch miesiącach spotkać ich znowu.
- Liluś - szepnęła blondwłosa dziewczyna podchodząc do okna.  -Liluś, wstajemy!
Rudowłosa leniwie otworzyła oczy. Spojrzała ponuro na przyjaciółkę, która przytuliła ją do siebie.
- No, już - szepnęła - Nie przejmuj się. Wyjedziesz, odpoczniesz, zapomnisz...
- On mieszka obok - odparła Lily.
- Kobieto, jedziesz nad morze, nie spotkasz go przez całe wakacje. Uszy do góry! - dodała stojąca obok szatynka. - A teraz... - uśmiechnęła się złośliwie.
- Och, nie - jęknęła Alice.
- Pierwsza zajmuję łazienkę! - krzyknęła Lily, wiedząc, co zaraz nastąpi. Porwała z krzesła szkolny mundurek i zamknęła się w małym pomieszczeniu.
Wzięła szybki prysznic i po kwadransie wyszła z toalety.

Lily, Jane i Alice zeszły do pokoju wspólnego i poszły na dół, do Wielkiej Sali. Wszyscy już tam byli, więc dziewczyny pospiesznie zajęły swoje miejsca.
Uczta trwała około trzech godzin, kiedy Dumbledore, dyrektor szkoły wstał i rozpoczął swoje przemówienie.
- Nadchodzi czas, w którym musimy się pożegnać. Z większością z was zobaczymy się za dwa miesiące, lecz niektórzy z was już tu nie wrócą. Wkraczacie w dorosłość, w której nie ma już tej beztroski, która towarzyszyła wam w dzieciństwie. Mówię do wszystkich - powiódł wzrokiem po wszystkich uczniach i na moment zatrzymał go na Huncwotach. - Żyjemy w złych czasach. Powinniśmy się zjednoczyć, aby przeżyć. Każdy z nas musi wybrać, po czyjej jest stronie...
Uczniowie słuchali w napięciu, wpatrując się w twarz dyrektora. Tylko Ślizgoni rozmawiali ze sobą po cichu, najwyraźniej nie uważając, że słowa Dumbledore'a są godne ich uwagi. Wyjątkiem był czarnowłosy nastolatek z ziemistą cerą, wpatrzony w rudowłosą Gryfonkę.
- A teraz coś weselszego - stwierdził Dumbledore z lekkim uśmiechem - czas na podsumowanie waszych osiągnięć. Puchar Quddicha zdobywa Gryffindor! Natomiast jeśli chodzi o puchar domów... Na czwartym miejscu jest Hufflepuff z trzystoma dziewięcioma punktami. Trzecią pozycję zajmuje Slytherin, trzysta dwadzieścia punktów. Gryffindor jest na drugim miejscu i ma trzysta dwadzieścia dwa punkty. Puchar Domów otrzymuje Ravenclaw, czterysta osiemnaście punktów! Gartulacje Krukoni!

Podróż w pociągu minęła bardzo szybko. W końcu, po wielu uściskach i wylanych łez uczniowie zaczęli opuszczać peron, wpadając w objęcia swoich rodziców.
Lily dojechała do rodzinnej miejscowości Cokeworth i weszła do domu. W kuchni jej mama kończyła przygotowywać spaghetti, ulubione danie Lily. dziewczyna ucieszyła się. Dobrze było wrócić do domu.

~*~~*~~*~
*- większość przepisana z "Harry'ego Pottera i Zakonu Feniksa" z małymi przeróbkami.
    Na koniec:
Przepraszam Was bardzo, że zaniedbałam tego bloga. Lenistwo, nauka, szkoła - to nie są czynniki sprzyjające opiekowaniem się blogiem. Przepraszam!!! Mam nadzieję, że nie będziecie źli, gdy przeczytacie tę notkę. Bardzo mi się ona podoba i mam nadzieję, że Wam również! Komentujcie!
Do następnej notki, czyli (mam nadzieję) za dwa tydzień/dwa tygodnie ;D

niedziela, 11 listopada 2012

[bonus nr 2] Sylwester i Nowy Rok


podkład: TUTAJ
James, gdzie są twoje dzieci? - spytała Dorcas podchodząc do przyjaciela. Znajdowali się oni na tarasie w willi Potterów. 
- U rodziców Lily - James odwrócił się i stanął twarzą w twarz z żoną swojego najlepszego przyjaciela.
- A nie wiesz przypadkiem, co mogę zrobić z Emily? - zapytała niepewnie kobieta.
- Możesz ją zawieźć do moich rodziców, wiesz, że nie będą mieli nic przeciwko temu.
- Dzięki, kochany jesteś! - krzyknęła kobieta i rzuciła się w ramiona przyjaciela.
- No no, Dor, tylko mi nie poderwij męża - zaśmiała się rudowłosa kobieta, która pojawiła się znikąd na tarasie.
- Ha, wybacz, mam swojego macho, który jest dojrzalszy od twojego - zaśmiała się Dorcas.
Wtem, całą grupkę dobiegł krzyk Syriusza: - Emily, to mój cukierek! Oddaj to... Ej!I tak cię załapię....
- Tak, oczywiście, przecież każdy to wie - zachichotała Lily. - Nie wiem, dlaczego miałoby być inaczej...
W tym momencie na balkon wpadła Alicja z synkiem.
 - James, Remus cię szukał - powiedziała. - Nie wiecie, co mogę zrobić z Nevillem? Ciągnie go do fajerwerków...
- A po co? - spytał podejrzliwie mężczyzna. Poprawił okulary, które ciągle zjeżdżały mu na czubek nosa. Przez tyle lat nie zmienił się jego wygląd. Ciągle te same, pełne iskierek radości brązowe oczy, okrągłe okulary i czarne rozczochrane włosy, które za nic w świecie nie dały się uczesać.
- Nie wiem, pewnie odziedziczył to po Franku...
- Nie, ja się pytam po co mnie Remus szuka...
- Ach... Masz z nim pojechać do supermarketu i... - zaczęła Alicja, ale przerwał jej krzyk.
- Nie! Nie wrócę tam, słyszałaś?? Nie ma mowy!
- A co się stało, że masz traumę przed sklepami? - zdziwiła się pani Black.
- Ja... Nic nie powiem! Nic!
Lily westchnęła i postanowiła wyjaśnić całą sytuację.
- Po prostu kiedyś James pojechał tam razem ze mną i nie dość, że nie mógł niczego znaleźć, to...
- Ty też nic im nie powiesz! - zawołał desperacko James. Padł przed żoną na kolana. - Zlituj się!
- Nie - odparła Lily i uśmiechnęła się w iście Huncwocki sposób. - W końcu uczę się od najlepszych... W każdym razie jakiś dzieciak zaczął się z niego nabijać, wiecie, że niczego nie umie i tak dalej... Aż James wpadł w szał i zaczął go gonić... Ale na nieszczęście wbiegł w piramidę z puszek z kukurydzą... Od tego czasu unika tego miejsca jak ognia. - dokończyła Lily, nie zważając na morderczy wzrok męża.
Rozległ się śmiech dziewczyn. Nieustraszony James Potter boi się sklepów samoobsługowych?
- Rogaś! Tu jesteś! - zawołał Remus pojawiając w drzwiach. - Złaź z klęczek... No chodź szybko, bo zamkną sklep i niczego nie kupimy...
- Nie! - zawołał rozdzierająco Potter. - Nie weźmiecie mnie żywcem!
- Jeżeli nie pojedziesz, to się z tobą rozwiodę - zagroziła Lily. - nie zamierzam mieć za męża mazgaja!
Ta groźba poskutkowała. James, choć bardzo niechętnie, poszedł wraz z Remusem do samochodu, mając przy tym minę, jakby szedł na ścięcie.
- Zemszczę się - syknął żonie, kiedy obok niej przechodził.
- Jak? Uwiedziesz mnie? - spytała Lily z błyskiem w oku. 
- Nie - zastanowił się Rogacz. Co takiego mógłby zrobić żonie, którą zresztą kocha nad życie? - wychowam Harry'ego na prawdziwego Huncwota! - powiedział zadowolony.
- A ja nauczę Jane jak być prawdziwą panią prefekt... Wytrzymasz z dwiema kopiami McGonnagall? - Lily uśmiechnęła się drwiąco. Wygrała. - 1:0, kochanie...


Około godziny dziewiętnastej Lily wraz z przyjaciółkami  była w kuchni i przygotowywała jedzenie na dzisiejszy wieczór. W tym samym czasie mężczyźni przystrajali ogród, lecz tym razem starali się niczego nie podpalić.
- Remus, no i co ty na to? - Do uszu Lupina dotarł głos Jamesa. Zamrugał.
- Eeee... A o co chodzi?
- No nie, Lunio, chyba nie spałeś na stojąco? - spytał Syriusz. - Chcieliśmy coś zrobić, żeby zaskoczyć nasze dziewczyny... Wiesz, jak w Hogwarcie...
- Myślę, że i bez tego będą zaskoczone - powiedział nieśmiało Remus.
- Co masz na myśli?
- Zgadnij - zaśmiał się Lunio. Pochylił się, wziął trochę śniegu w ręce i rzucił nim w Syriusza. - Trafiony, zatopiony!
- Osz ty mały, wredny... - zaklął Łapa i zaczął rzucać śnieżkami we wszystkie strony. Rozpętała się prawdziwa bitwa na śnieżki. Były dwie drużyny: Remus i Frank vs James i Syriusz. Peter stał z boku i rzucał śnieżki raz w Pottera i Blacka, raz w Longottoma i Lupina.
- Zaraz dostaniecie za swoje! - krzyczał raz po raz Syriusz.
- Zaraz to taka wielka bakteria! - odkrzyknął mu raz Remus, na co Łapa stanął w bezruchu na długą chwilę.
- Co? - spytał.
- Pstro! - odpowiedział Frank i trafił Syriusza prosto w nos.

Po kilkunastu minutach przemoczeni dwudziestoczteroletni mężczyźni powlekli się do domu.
- Na Mellina! - krzyknęła Alicja na ich widok. - Co wy robiliście?!
- Ktoś wam kazał kąpać się w jeziorze, czy robiliście to dla przyjemności? - zaciekawiła się Dorcas.
- Przyjemność? Chyba żartujesz! - wyjąkał wyczerpany Remus.
- Gdyby to w wakacje byłoby nam cieplej... - zaczął James.
- Ty już się nie odzywaj! - krzyknęła Lily. - Jak się rozchorujesz nie będę się tobą opiekować!
- Gdyby to były wakacje, nie nazwałybyśmy was kompletnymi idiotami! - krzyknęła w tym samym momencie Jane.
- Tak właściwie, co wy sobie wyobrażaliście? - warknęła Dor.
- Ja osobiście wyobrażałem sobie zemstę na Luniaczku. - odparł Łapa.
- Ja też! - krzyknął ochoczo James.
- Na mnie? A za co? - zdziwił się Remus.
- Za rzucenie we mnie śnieżką!
- Za zaciągniecie mnie do sklepu!
- Zostawmy ich - szepnęła Alicja i chyłkiem wycofała się kuchni. Dziewczyny poszły za nią.
- Co za dzieci - westchnęła Lily.

podkład: TUTAJ (zalecane: słuchać od 0:37 sekund)
Do północy zostały tylko trzy minuty! Szybko, chodźmy do ogrodu!
Zabawa trwała w najlepsze. Mimo, że wszystkich osób było zaledwie dziewięć, bawili się najlepiej jak potrafili. Wszyscy przenieśli się na dwór, by uczcić powitanie nowego, tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego roku. Ogród wyglądał wspaniale. Wszystkie drzewa były przystrojone złotymi, a choinka różnokolorowymi lampkami. balustrada tarasu przyozdobiona była zielono-czerwonym łańcuchem.
Kilka minut później wszyscy zawołali:
- Szczęśliwego nowego roku!
- Spełnienia marzeń, kochanie. - szepnął Lily James.
- I nawzajem, kochanie. - odparła zadowolona kobieta. Pocałowali się, a tymczasem niebo nad ich głowami rozjarzyło się od różnokolorowych fajerwerków.
Po półgodzinie wrócili do domu.
- Słuchajcie... - zaczął Remus. Wstał i pociągnął za sobą Jane. - Mamy dla was nowinę...
Wszyscy patrzyli się na nich w napięciu.
- Postanowiliśmy się pobrać. - wypaliła Jane.
- To cudownie! - pisnęła Lily. Wszyscy rzucili się na narzeczonych, krzycząc jeden przez drugiego:
- Dlaczego tak długo to trwało?
- Mogę być twoją druhną?
- Stary! No wreszcie!
- Musimy to oblać! - powiedział stanowczo James, kiedy wszyscy w miarę się uspokoili.
- Tak właściwie kiedy zamierzacie wziąć ślub? - zaciekawiła się Alicja.
- Jeszcze nie planowaliśmy niczego konkretnego... - mówiła zaróżowiona Jane.
- Proszę - powiedział James, rozdając wszystkim kieliszki z szampanem.
Lily poczuła się szczęśliwa. Wreszcie Remus przestał się uważać za potwora i poprosił Jane o rękę! Jednak, to nie był koniec niespodzianek.
- Dzięki, ale... Mnie wystarczy sok z dyni. 
- No co ty, Dorcas? - zawołał Frank. - To trzeba uczcić!
Wszyscy spojrzeli na kobietę, która zaczerwieniła się pod wpływem ich spojrzeń.
- Chodzi o to, że... - zaczęła Black. - Jestem w ciąży - powiedziała bardzo szybko.
Tego nie spodziewał się absolutnie nikt.
- Możesz powtórzyć? - wyjąkał Syriusz.
- Jestem w ciąży. Będziemy mieli syna...
- Gratulacje! - Pierwsza oprzytomniała Alicja. - Och, jak się cieszę!
- To wspaniała nowina! - zawtórowała jej Lily.
- Nie wiem co powiedzieć... - jąkał się Syriusz. Spojrzał na żonę. Przez chwilę przetrawiał tę informacje, po czym wykrzyknął! - Będę miał syna! Potomka Huncwotów! Będzie lepszy od nas! Haha!
Wszyscy patrzyli na niego w osłupieniu.
- Mój syn będzie robił lepsze kawały od twojego! - krzyknął do Jamesa.
Rogacz otrząsnął się z oszołomienia.
- Czyżby? - uśmiechnął się drwiąco.
- Będą najlepszymi kawalarzami w dziejach. Obydwaj. - wtrącił Peter ugodowo.
- Wyobrażasz sobie, co powie McGonagall jak zobaczy młodych Blacka i Pottera? - krzyknął Syriusz z błyskiem w oku.
- Z pewnością dostanie zawału - zaśmiała się Lily.
- Odwiedźmy ją i uszczęśliwmy tą wspaniałą nowiną! - krzyknął James.
- Zgłupiałeś?? - przestraszył się Peter.
- Jedźmy do Hogwartu! - dołączył do niego Łapa.
- Zwariowali - westchnęła Alicja.
Po krótkiej chwili przyjaciele zdecydowali się odwiedzić Hogwart.

~*~~*~~*~
Na koniec:
Mam nadzieję, że spodobał Wam się ten bonus. Mi osobiście się podoba, chociaż końcówka trochę kuleje.... ale, co tam! ;D
Życzę wam wszystkich szampańskiego Sylwestra (żeby jednak wam się film nie urwał) i szczęśliwego nowego roku 2012!!!
Mam dla Was prezent! Recenzja "Harry'ego Pottera i Insygni śmierci cz.2" na wesoło! <<kliiiiik>> Powiem Wam, że UWIELBIAM TEGO GOŚCIA!!! ;DD
Widzimy się w przyszłym roku! ;DD
Spełnienia marzeń i dotrzymania postanowień noworocznych! ;* ;D

[bonus nr 1] Boże Narodzenie



podkład: TUTAJ
Padał śnieg i zasypywał wszystko dookoła. Świat wyglądał jak kartka bożonarodzeniowa, biały puch leżał wszędzie. Na świerkach, na dachach budynków, na drogach, chodnikach... Wszędzie, gdzie tylko nie spojrzeć, rozpościerała się biel. Gdzieniegdzie drzewa oraz domy przyozdobione były światełkami choinkowymi. Z powodu późnej pory sprawiało to niesamowite wrażenie.
Rudowłosa kobieta szła razem z zakupami w stronę dużej, wiktoriańskiej willi. Obok niej szedł wysoki, czarnowłosy mężczyzna, dźwigający ogromną, zieloną choinkę. Nie mieli czasu, aby podziwiać naturę, oboje się spieszyli.
Gdy weszli do przestronnego holu, usłyszeli dziecięcy krzyk dobiegający z kuchni: - Emily, nie wolno!
Zaintrygowani, odłożyli zakupy i weszli do wyżej wspomnianego pomieszczenia.
Tak, jak na dworze, i tutaj rozpościerał się biały puch, tym razem wykonany z mąki. Dwoje dzieci, na oko trzyletnie, siedziały przy stole i bawiły się ciastem. Oboje mieli mąkę we włosach.
- Harry! - krzyknęła kobieta. - Co wy wyprawiacie?
- Mama! Wujek! - pisnął chłopiec i rzucił się w objęcia kobiety. Lily roześmiała się.
- Emily! Jesteś cała brudna! - zawołał mężczyzna. - Dobra córeczka!
- Syriuszu, ja naprawdę współczuję Dorcas. Co ona z tobą ma? - spytała Lily.
- Już jesteście? - Dobiegł ich czyjś głos. Odwrócili się ujrzeli Jamesa, Remusa i Dorcas stojących w progu.
- James! Miałeś pilnować dzieci!
- No bo... właśnie... no... Ja je pilnowałem! Poszedłem na chwilę do łazienki, a oni już przewrócili wszystko do góry nogami! Nie moja wina!
- Nie kłam, James! - zaśmiała się czarnowłosa kobieta. - Chciałeś porozwieszać lampki choinkowe w ogrodzie. Dobrze, że Remus tam był, bo inaczej spłonąłbyś razem z domem...
Cała siódemka weszła do salonu, w którym cztery osoby ubierały świeżo przyniesioną choinkę, zaśmiewając się wniebogłosy.
- Co wam tak wesoło? - spytała Lily i przyłączyła się do przystrajania drzewka. Dzieci z krzykiem pobiegły za nią.
- Uwielbiam, jak się kłócicie - powiedziała Jane.
Po kilkunastu minutach choinka była ubrana, a kuchnia wysprzątana. Harry i Emily bawili się razem z Huncwotami, a kobiety zaczęły robić wieczerzę wigilijną.
- Szkoda, że nie macie skrzata domowego - westchnęła Dorcas.
- Mamy, ale ja robię robić wszystko osobiście. Iskierka ma wtedy wolne - Uśmiechnęła się Lily. - Wiesz, że lubię piec.
- Tak, dlatego to ty wszystko piekłaś... My wolimy gotować - dodała Dorcas.
- Siedź cicho! Akurat ty się nie ruszyłaś do niczego!
- Oo, przepraszam bardzo! Pomagałam Jamesowi przystroić ogród...
- Który omal nie spłonął - uzupełniła Jane. - Jesteś leniem, musisz się przyznać...
Kłótnię dziewczyn przerwał pełen zaskoczenia okrzyk Alicji.
- Lily! A co to takiego? - Blondynka wskazywała na ciemną spiżarnię, w której coś się poruszyło. Przyjaciółki obejrzały się, ale żadna z nich nie kwapiła się, aby sprawdzić, co to było.
W tym momencie do kuchni wszedł Remus.
- Dziewczyny, James przypomniał sobie, że jest ojcem, i uświadomił nam, że widzi tylko jedno ze swoich dzieci. Nie widziałyście może...
- Remus! - przerwały mu - Pomóż nam! Tam coś jest!
- Eeee... To ja już pójdę...
- Nie tak szybko - krzyknęła Jane i złapała go za ramię. - Najpierw sprawdzisz, co jest w spiżarni. Bez tego cię nie puścimy.
- Jane, kochanie, a może lepiej... - zaczął Remus, ale niczego nie wskórał.
- Bądź facetem, nie babą! - krzyknęła Dorcas.
- No dobra - westchnął Lunatyk. - sprawdzę, ale macie u mnie dług wdzięczności...
Lupin wszedł do spiżarni i zaświecił światło. Dziewczyny zamknęły oczy, obawiając się najgorszego, nie miały odwagi spojrzeć, co się tam działo. Po chwili ciszę przerwał głośny śmiech mężczyzny.
- No proszę, coś takiego! Nasza zguba się znalazła!
Przyjaciółki przemogły się i otworzyły oczy. W drzwiach pojawił się Remus, który dźwigał coś w rękach.
- Lily, przestraszyłaś się własnej córki! - Mężczyzna podszedł do stołu i położył na nim trzyletnią, rudowłosą dziewczynkę.
- Co ona tam robiła? Dostała szlaban za złe sprawowanie? - zachichotała Dor.
- James! - Rozległ się krzyk, a w chwilę później wołany mężczyzna wpadł do kuchni.
- Co się stało? - spytał przerażony.
- Ja ci powiem, co się stało - Lily przybrała groźną minę. - Gdzie jest Jane?
- Jak to gdzie, stoi obok ciebie.. - jąkał się okularnik, próbując wyrwać się z opresji.
- Nie ta Jane, nasza córka! Gdzie ona jest?!
- Eeee... no, więc właśnie...
- No, więc właśnie nie wiesz! Bo jesteś zbyt zajęty demolowaniem domu! Jesteś taki...
- Ktoś przyszedł - zawołała Alicja.
- Otworzę! - zaofiarował się James, ale nie ruszył się z miejsca, gdy ujrzał zabójczy wzrok żony.
Alicja poszła przywitać gości, a gdy wróciła, zastała Lily i Jamesa całujących się namiętnie. Wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Dorcas i Jane, po czym zawołała gromkim głosem: - Lily, James, przyszli wasi rodzice!
Para oderwała się od siebie i obejrzała się. W drzwiach stali państwo Evansowie i Potterowie, przyglądający się im z uśmiechem.
- Mamo! Tato! - Rozległy się krzyki małżonków i po chwili tkwili oni w objęciach swoich rodziców.
- Co się tu dzieje? - spytał Syriusz, wchodzący do środka z przyjaciółmi i dziećmi.
- Babcia, dziadek! - zawołał mały czarnowłosy chłopczyk.
- Co się dzieje? - rozległ się dziewczęcy głosik.
- Jane! Malutka Jane! - zawołała matka Jamesa. - Dziecko kochane, co ci się stało? Jesteś cała brudna!
- Spytaj swojego syna - mruknęła z przekąsem Lily.
Łamanie opłatkiem właśnie się skończyło. Wszyscy mężczyźni i dzieci siedzieli przy stole nakrytym białym obrusem, podczas gdy kobiety wnosiły z kuchni dania wigilijne. Aby tradycji stało się zadość, wniosły wszystkie dwanaście potraw. Były więc tam karpie, trzy rodzaje puddingu, indyk z borówkami i wiele innych.
Gdy wszyscy zjedli, Lily i James wstali.
- Czas na prezenty! -  zawołała kobieta, a dzieci niemal natychmiast zaczęły piszczeć.
- To moje!
- Gdzie mój prezent?
- Co to jest? Ale fajne!
- Mamo, to jest wspaniałe!
Dorcas westchnęła:
 - Co za pisk...
- No, wiesz... - powiedział James - tak będzie co roku.
- Nie mów mi - jęknęła czarnowłosa piękność.
- Teraz chyba nasza kolej? - spytał Syriusz i dołączył do dzieci z piskiem: - Prezenty! Dajcie mój!
- Co za dziecko...
Lily otworzyła swoje prezenty i, aż zaniemówiła. Od Syriusza i Dorcas dostała dwa bilety na miesięczny wyjazd do Francji, na który już od dawna namawiała Jamesa. Remus podarował jej książkę o eliksirach. Od Jane i Alicji dostała zestaw kosmetyków, od Petera słodycze, od Franka perfumy, a od swojego męża seksowną bieliznę.
- James! - zaśmiała się. - Ty zboczeńcu!
- Lily! - zagwizdał Syriusz. - No no no... Kto by podejrzewał panią prefekt o założenie...
- Syriuszu.... - zaczęła rudowłosa.
- Założenie gorsetu i... - kontynuował Łapa z błyskiem w oku.
-Syriuszu... - ostrzegła Lily.
- I stringów!
- Black!
Po godzinie, kiedy wszyscy nacieszyli się prezentami, James zgasił światła, lecz zapalił lampki na choince. Ogień w kominku również oświetlał całą grupę. Dzieci ze śmiechem biegały dookoła dorosłych, którzy siedzieli na dywanie przed choinką. Po chwili rozległ się cichy głos:
Silent night, holy night, all is calm, all is bright... To Alicja zaczęła śpiewać. Po chwili wszyscy jej zawtórowali i śpiewali starą jak świat kolędę.
'Round yon virgin Mother and ChildHoly infant so tender and mildSleep in heavenly peaceSleep in heavenly peaceSilent night, holy nightSon of God, love's pure lightRadiant beams from thy holy faceWith the dawn of redeeming graceJesus Lord at Thy birthJesus Lord at Thy birth... Jesus Lord at Thy birth... A wszyscy siedzieli i śpiewali, wtuleni w siebie i szczęśliwi. Mimo, że czasem się kłócili, kochali się nad życie i żaden z nich nie mógłby skrzywdzić swojego przyjaciela, rodziny.

~*~~*~~*~
Na koniec:
Przepraszam! Wiem, zawiodłam was. Nie dodałam rozdziału na czas, ponieważ nie chciało mi się go przepisywać... A bonus bardzo chciałam dodać wczoraj, ale zepsuł mi się komputer... Dopiero przed chwilą udało mi się go włączyć.
Wesołych świąt! Nie będę wam pakować wierszyków, ani nic, w tym stylu, nie mam do tego głowy. W każdym razie życzę Wam szczęśliwego Nowego Roku 2012, żeby jednak tego końca świata nie było (;P), spełnienia marzeń i odwagi do ich zrealizowania... Szczęścia!
Pochwalcie się, co dostaliście pod choinkę? Ja dostałam między innymi puzzle z "Piratów z Karaibów: Na krańcu świata" z tysiącem elementów.... Zaczęłam układać, ale poddałam się i poszłam oglądać "Kevina" ;D
Nowy rozdział dodam, jak go przepiszę.... Najpóźniej siódmego stycznia! ;D

Do siego roku!

Obserwatorzy