sobota, 17 listopada 2012

[trzy] początek wakacji



A wszystko to stało się pomiędzy wschodem i zachodem tego samego słońca.Paulo Coelho

Jane, list do ciebie!
Brązowowłosa dziewczyna podniosła głowę znad "Proroka Codziennego" i spojrzała na swoją mamę, wchodzącą właśnie do pokoju. Na ramieniu kobiety siedziała Victorie, sówka Lily. Ptak natychmiast sfrunął na kolana Jane i wypuścił z dzioba list. Dziewczyna chwyciła korespondencję. Jej oczy rozszerzały się coraz bardziej, w miarę czytania listu. Po chwili zerwała się na równe nogi i pobiegła do swojego pokoju, gdzie od razu napisała odpowiedź. Rozejrzała się dookoła i zdała sobie sprawę, że Victorie już odleciała, więc dziewczyna przywołała Mel i wysłała ją do przyjaciółki. List od Lily bardzo ją zaniepokoił.Miała nadzieję, że wszystko będzie w porządku.
Minutę później wyszła na ulicę. Wyciągnęła prawą rękę i po chwili znikąd pojawił się trzypiętrowy, wściekle fioletowy autobus.
- Witam w Błędnym... Och, to ty, Jane! Cześć!
Z pojazdu wyszedł przystojny konduktor, Mark Collins, sąsiad Jane.
- Gdzie cię zawieść?
- Do Cork* - usłyszał w odpowiedzi.
- Zanim nas wywołałaś, byliśmy w Woterfond, a stamtąd już niedaleko - mówił Mark, kiedy mijali ulic Irlandii. - Ależ daj spokój, nie będziesz płacić... Jedziesz na koszt firmy!

Lily siedziała w poczekalni szpitala z głową ukrytą w dłoniach. Co jakiś czas zaczepiała przechodzące pielęgniarki, ale już dawno wyzbyła się nadziei, że dowie się czegoś konkretnego.
- Przykro mi, panno Evans... Nie możemy udzielić pani więcej informacji... Proszę być dobrej myśli...
Tylko ciężko było jej "być dobrej myśli", skoro nie miała żadnych informacji o stanie zdrowia swoich rodziców. Widziała tylko tyle, że jej mama śpi, natomiast tata był operowany. Odkąd ich tu przywieziono, minęły jakieś trzy godziny. Trzydzieści minut temu wysłała Victorie z listem do Jane. 
Szkoda, że nie jesteśmy w Mungu, pomyślała. Wiedziała jednak, że nie ma szans, by jej rodzice tam trafili. To nie było miejsce dla mugoli.
Usłyszała trzask otwieranych drzwi i pospieszne kroki.
Ktoś szedł w jej stronę...
- Lily!
Dziewczyna podniosła głowę i ujrzała biegnące ku niej przyjaciółki, Jane i Alicję.
- Co wy tu robicie? - spytała cicho.
- Wspieramy cię - odparła równie cicho Alicja i ją przytuliła.
- Co się dokładnie stało? - zapytała Jane po długiej chwili.
Lily opowiedziała dziewczynom wszystko to, co zapamiętała z chwili wypadku, a także późniejsze wydarzenia.
- Udało mi się wydostać z tego samochodu... W pobliżu nie było żadnego domu, ale zatrzymałam jakiś przejeżdżający samochód i zadzwoniłam po karetkę... Kierowca pomógł mi wydostać rodziców z naszego auta... W samą porę, bo, gdy tylko wyciągnęliśmy ich i położyliśmy w pewnym oddaleniu, nasz samochód wybuchł! - Oczy Lily wypełniły się łzami. Dziewczyny spojrzały bezradnie na siebie. To był cud, że w ogóle ktoś uszedł z życiem i wszyscy o tym wiedzieli. - W końcu przyjechała ta karetka i przywieźli nas tutaj. Mama śpi, czuje się dobrze, ale tata... Jeszcze go ratują... Zadzwoniłam do Petunii, ale oczywiście nakrzyczała na mnie i uznała, że to moja wina... Powinna tu być jutro -  Lily załkała i przytuliła się do dziewczyn.
- Wszystko będzie dobrze - szepnęła Jane. Były to puste słowa, wiedziała o tym, ale na nic więcej nie mogła się zdobyć.

Kilkadziesiąt minut później z sali operacyjnej wyszedł lekarz. Był to wysoki mężczyzna w średnim wieku z siwymi włosami. Rozejrzał się i podszedł do dziewcząt.
- Panna Evans? - spytał - jestem doktor Brown. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy... Spokojnie - dodał, gdy Lily zerwała się z krzesła. - Pani ojciec żyje, teraz śpi. Jest w ciężkim stanie, ale powinien z tego wyjść.
Powinien z tego wyjść... To zabrzmiało tak, jakby nie było zbyt wiele nadziei na to, ze pan Evans przeżyje . Dziewczyny jednak nic na to nie odpowiedziały, tylko podziękowały doktorowi i skierowały się do wyjścia. Lily była tak zmęczona, że zataczała się w drodze, tak, że dziewczyny musiały ratować ją przed upadkiem.
Alicja zaproponowała pójście do hotelu, ale Jane odrzuciła ten pomysł twierdząc, że przecież nie mają z czego zapłacić za pokój, a zresztą hotel znajduje się na drugim końcu miasta. 
- Chodźmy do Remusa - odparła na końcu.  -Mieszka niedaleko i chętnie nam pomoże.


podkład TUTAJ

*kilka godzin wcześniej*

Syriusz leżał na łóżku i wpatrywał się w sufit. Myślał o Hogwarcie, o lekcjach, o quiddichu... Tęsknił za swoimi przyjaciółmi i za kawałami, które z nimi robił. Tu, w tym domu, nie śmiał nawet marzyć o zrobieniu komuś dowcipu, wiedział, że za coś takiego mocno oberwie. Cruciatuem.
W pewnym momencie rozległo się głośne pukanie do drzwi.  Syiusz westchnął, gdy zobaczył w drzwiach swojego młodszego brata.
- Czego? - warknął, zanim Regulus zdążył się odezwać.
- Ależ spokojnie braciszku. Nasza szanowna matka wyprawia dziś bankiet, przyjedzie cała rodzina.. Mówi, żebyś nie przyniósł wstydu naszemu znakomitemu rodowi...
Łapa jęknął. Tyko nie to! Będzie musiał udawać cały wieczór, że wszystkie rozmowy o zlikwidowaniu szam go bawią, i że jest nimi bardzo zainteresowany! Będzie musiał być arystokratą...
- Nie miej takiej ponurej miny - zachichotał młodszy Black. - Masz zejść za godzinę.
- Świetnie...
Regulus wyszedł. Syriusz zaklął głośno wpatrując się w baldachim.
- Nie mam zamiaru wydurniać się przed moją "kochaną" rodzinką - dodał buntowniczo na zakończenie.
W tym samym momencie usłyszał chichot. Spojrzał na ścianę, na której wisiał portret Fineaa Nigellusa, który nonszalancko opierał się o ramę obrazu.
- Oj, Syriuszu, nie wiesz co tracisz. Przecież te przyjęcia są bardzo przyjemne...
- Och, przymknij się - warknął Łapa i zamknął oczy.
- Nie musisz być taki niegrzeczny. Zrób tę przyjemność twojej matce i zachowuj się jak Black, którym przecież jesteś!
- Wiesz, jest takie miejsce, gdzie mogę sobie wsadzić te twoje durne rady...
Kilkanaście minut później rozległo się pukanie do drzwi. Po szorstkim "Co?" do pokoju wszedł Stworek, który trzymał w rękach szatę wyjściową Syriusza.
- Najjaśniejsza pani kazała to paniczowi przynieść - wymamrotał skrzat obrzucając Łapę nienawistnym spojrzeniem. Chłopak nie był gorszy, również spojrzał na niego z pogardą.
- Połóż je byle gdzie i się wynoś...

Tak, tak, Regulus dostał najwyższe stopnie z egzaminów - mówiła właśnie Walburga Black do rodziny, gdy Syriusz wszedł do salonu. - Razem z Orionem jesteśmy z niego bardzo dumni. Jesteśmy pewni, że przyszłym roku na SUM-ach pójdzie mu równie dobrze...
Syriusz zdusił odruch wymiotny i rozejrzał się po sali. Gdziekolwiek nie spojrzeć, tam szyk i elegancja. Wszyscy popijali szampana słuchając matki Syriusza. Łapa dostrzegł wśród gości swojego wuja Alafarda, ciotkę Lukretię, wuja Cygnusa, kuzynki Bellatrix wraz z narzeczonym Rudolfem Lestrangem i Narcyzę razem z mężem Lucjuszem Malfoy'em. Ujrzał również Andromedę siedzącą samotnie na kanapie. Natychmiast ruszył w jej stronę.
- Cześć Dromeda, co słychać?
Dziewczyna podniosła głowę.
- Syriusz - ucieszyła się..
- Czemu siedzisz sama? Gdzie twój chłopak? - Zainteresował się.
- Och, on... nie mógł przyjść... - Zarumieniła się kuzynka.
- Tak, no jasne... Już uwierzę, że nie chce należeć do elity Blacków - zakpił.
- Nie sądzę - odparła cicho Andromeda. Tak jak Łapa, nie zgadzała się z poglądami swojej rodziny. - On... Ted jest mugolakiem, sam rozumiesz - szepnęła.
- Och, jasne... Ale wiesz, że oni cię wydziedziczą?
- Mam to w nosie - odparła. W jej oczach zapłonęły ogniki wściekłości.
- I bardzo dobrze - pochwalił Syriusz. - Jedyna normalna w tej rodzinie. Uciekniesz z nim? - dodał po chwili.
- Ja...
- Tak, Regulus jest wspaniały. Zawsze mi pomoże we wszystkim... Ma tylu przyjaciół. Często tu przychodzą... - rozpływała się nad Regulusem Walburga.
Syriusza zaczął trafiać szlag. Tego Regulusa matka traktuje jak bóstwo, jak swojego guru...
- Natomiast Syriusz... To jego zupełne przeciwieństwo! Ciągle go nie ma w domu, włóczy się razem z tymi swoimi kumplami - prychnęła pani Black. - To wszystko przez nich... To oni są winni tego, iż Syriusz nie jest normalny... Szkoda, że nie słyszeliście, jak on się do mnie odzywa! To jest nie do pomyślenia! A w szkole jest jeszcze gorszy! Kiedy czytam listy od Regulusa, aż włos jeży mi się na głowie!
Syriusza zaczął trafiać szlag solidniejszy. Co za gangrena jakaś z jego brata, to już nawet w szkole nie może mieć od niego spokoju?
- Tyle dostałam listów od McGonnagall ze skargą na niego... Od dawna zastanawiamy się z Orionem dlaczego trafił do Gryffindoru...
- To przez Pottera - wtrąciła się Bellatrix. Uśmiechała się mściwie.
- Słucham, kochana?
- No przecież ciocia sama mówiła, że Syriusz znał się z Potterem od dawna, jeszcze przed pójściem do szkoły... To James Potter musiał przekonać Syriusza, że Gryffindor jest lepszy od Slytherinu...
- Masz rację - powiedziała pani Black. - To nie jest odpowiednia znajomość... Słyszysz, Syriuszu? Nie wolno ci się z nimi przyjaźnić! Potterowie to zdrajcy. Walczą z Czarnym Panem, to głupcy! Nie wiedzą, co będzie dobre dla świata... Słuchaj, Syriuszu! Nie możesz zadawać się z tą hołotą... Jeżeli będziesz się z nimi przyjaźnić, już nigdy nie wrócisz do Hogwartu!
Po jej słowach zapadło milczenie. Tylko dwie osoby oprócz Syriusza były oszołomione i zdegustowane: Andromeda i wuj Alafard. Reszta uśmiechała się szyderczo, domyślając się wyniku. Wiedzieli, że Syriusz wybierze szkołę... Nie może sprzeciwić się matce...
- Chyba żartujesz - wycedził Łapa. - Dostałaś pomieszania zmysłów! Nie mam zamiaru porzucać przyjaciół dla twojej fanaberii! Spadam stąd!
Zanim ktokolwiek otrząsnął się z oszołomienia (w końcu nikt nie spodziewał się po nim takiej decyzji, no, może z wyjątkiem Andromedy i Alafarda) Syriusz opuścił salon i wbiegł do swojego pokoju. Za pomocą jednego zaklęcia spakował się i jak najszybciej opuścił swój dom rodzinny, by już nigdy do niego nie wrócić.

***
James, zejdź na dół!
Rogacz wstał z łóżka i rozejrzał się. Był późny wieczór. Odłożył na bok album ze zdjęciami i zszedł do jadalni.
- Cześć Rogasiu - powitał go Syriusz. James zamrugał.
Łapa siedział przy stole i zajadał w najlepsze kolację, gawędząc przy okazji z panem Potterem. Właśnie skończył mu opisywać z zapałem ostatni kawał Huncwotów, gdy nadszedł James.
-Syriusz! Co ty tu robisz?
- Mieszkam - zaśmiał się. - Nawiałem z domu, starzy dali mi w kość. - I wytłumaczył Jamesowi co się stało.
- Nie zostanie przecież na ulicy, zamieszka z nami - uśmiechnęła się pani Potter. Od dawna chciała mieć drugiego syna i tak właśnie traktowała Syriusza.
James uśmiechnął się drwiąco.
- A kto powiedział, ze ja chcę, żebyś tu był? - zakpił.
- Ależ nikt nie pyta cię o zdanie, łosiu. Zresztą, beze mnie zginąłbyś śmiercią tragiczną. W głębi swego zajętego przez Evans serduszka, potrzebujesz mnie... A teraz - wyjął z kufra miotłę. - Kto ostatni na boisku ten gumochłon! 
James wybiegł za przyjacielem na podwórko. Zapowiadało się ciekawe lato...

*Cork -miasto w Irlandii w hrabstwie o tej samej nazwie, miejsce zamieszkania Alicji.

~*~~*~~*~
Na koniec
Ja osobiście lubię ten rozdział, mam nadzieję, że Wam również przypadnie do gustu. Długo mnie tu nie było.... Uch, no trudno... Ale Wy też widzę nie komentujecie... Wiecie, jakie to jest rozczarowanie dla autora, gdy nie ma prawie żadnych komentarzy dotyczących jego twórczości?? Ostatnio były trzy komentarze, wcześniej też... ja się staram dla Was, wiecie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy